zdjęcia na dole
Tysiące polskich uchodźców zamieszkało w Afryce niemal pod samym równikiem w ugandyjskiej wiosce Nyabeya. Uciekając od wojny i sowieckich łagrów szukali codzienności w afrykańskim buszu. Po Polakach w spadku pozostał kościół, szkoła, parę domów, cmentarz i studnia z pompą do dziś dającą wodę. Dowiaduję się o tym od dyrektorki położonego o 27 kilometrów dalej hotelu Masindi, gdzie odpoczywam po safari w ugandyjskim Parku Narodowym Murchison (tekst w przygotowaniu). Masindi, to pierwsze miasto, w którym odczuwam ulgę zamiast swądu palonego plastiku, z którym zaczynała mi się kojarzyć Uganda po przeszło miesięcznej podróży.
Postanawiam odwiedzić polskie pozostałości. Kierowca z polecenia hotelu chce „tylko” sto sześćdziesiąt złotych za wycieczkę. Rezygnuję i wracam do pierwotnego planu wyjazdu w stronę gór Ruwenzori. Gdy sprawdzam przy recepcji na komputerze dostępne opcje, do hotelu wchodzi dość elegancko ubrany około trzydziestoletni czarnoskóry mężczyzna. Jak 99% tutejszych, ogolony niemal na łyso. Recepcjonista przedstawia mi go. Denis jest zaprzyjaźniony z personelem, często wpada, żeby skorzystać z WiFi. Okazuje się dyrektorem Fundacji Shines Children's. Chce mnie zabrać do wioski Nyabeya po kosztach paliwa. No i jedziemy.
Wolontariat w Ugandzie
Jeśli chcesz polecieć na wspomniany wolontariat do Ugandy, skontaktuj się z fundacją Shines Children's:
info@shines.org, FaceBook, Whatsapp: +256754546113
Obejrzyj też polskojęzyczny film Fundacji.
Opłacasz tylko bilety lotnicze oraz jedzenie. Warunki mieszkaniowe są dobre. Polecam porę suchą, czyli czerwiec - wrzesień. A jeszcze lepiej styczeń - marzec, bo wtedy mniej turystów! Poza wolontariatem przeznacz co najmniej dwa, trzy tygodnie na zwiedzanie kraju.
Jeśli szukasz możliwości pomocy bliżej lotniska, to zaproponuj swoje lekcje w Kigungu Kids Educare (FB).
Jeśli wybierzesz się na wspomniany wolontariat, podziel się informacją zwrotną :)
Asfalt szybko się kończy ustępując miejsca wybojom ceglasto-żółtej drogi, z której po każdym pojeździe podrywa się mgiełka kurzu. Zastanawiam się nad losem przeszło dwóch tysięcy Polaków, głównie kobiet z dziećmi, którzy z pomocą Brytyjczyków przybyli tu w 1941 roku (inne źródła podają, że w 1942 r. przybyło tu ponad pięć tysięcy Polaków). W większości byli tu uchodźcy z Syberii, którzy wraz z armią gen. Andersa najpierw trafili do Iranu (tu się rozdzielono), a później na terytorium dzisiejszego Pakistanu, skąd popłynęli statkiem do Mombasy, w końcu udając się pociągiem do Kampali. Całą podróż trwała kilka miesięcy. Znajduję w sieci fragment dziennika. Czytam o ekscytacji autorki widokami sawanny i ich dzikich mieszkańców. Jak z Kampali dotarli tutaj – nie jest jasne.
Mijają nas pojedyncze osoby. Idą pieszo. Niektórzy jadą rowerem. Ktoś naprawia motocykl. Jakaś kobieta niesie na głowie kosz z owocami. Niektórzy tylko rzucają okiem, inne przystają i patrzą, jakbym był zaskakującym gościem. Dzieci wołają i machają. Zastanawiam się jak reagowali niemal osiemdziesiąt lat temu? Wielu po raz pierwszy widziało białych.
Co czuli Polacy mijając ich? Bali się, ekscytowali? Mieli serca przepełnione nadzieją czy obawą?
Jak pomagać?
Moje myśli przerywają czasem słowa Denisa. Opowiada o swojej fundacji. W jej ramach uczą lokalne społeczności oszczędzania pieniędzy. Każdy może wpłacić do skrzynki 5 tysięcy szylingów. To jest jeden udział. Można mieć dowolną liczbę udziałów, co zapisują w zeszycie. Skrzynka zamykana jest na kłódkę, a klucz do niej przechowuje inna osoba niż samą skrzynkę.
Denis ściąga czasem wolontariuszy do Masindi. Ostatnio miał grupę jedenastu Polaków. Pomagają w edukowaniu społeczności w zakresie angielskiego, matematyki, wf-u, geografii biologii. Pyta, czy w Polsce znajdą się też chętni wśród studentów medycyny? Przydałaby się również pomoc w kwestii zdrowego odżywiania, ale przede wszystkim edukacji seksualnej. Niektórzy o dojrzewaniu dowiadują się dopiero, gdy ich ciało się zmienia. Ludzie reprodukują się w Ugandzie na potęgę, do tego odsetek nosicieli HIV sięga nawet 7%. W licznych rodzinach trudno zapewnić wyżywienie, a co dopiero naukę w szkołach, która jest odpłatna. Prawdopodobnie najskuteczniejsza pomoc Afryce zaczyna się właśnie od edukacji, która przerwie spiralę ubóstwa.
Denis miał szczęście. Z całej siódemki tylko jego udało się wykształcić, bo ktoś mu pomógł. Teraz on pomaga. Proponuję mu pomoc w ściągnięciu Polaków na wolontariat i sugeruję też poszerzenie edukacji o lekcje polskiego. A nuż dzieciaki zostaną przewodnikami dla Polaków w sąsiednim Parku Narodowym Marchison jak ich koledzy na Zanzibarze?
Umierali w dniu narodzin
Nasze rozważania kończą się wraz z podjechaniem pod kościół. Wita nas polskie godło zawieszone wysoko nad drzwiami oraz polskie napisy. Na schodach stoi trzech chłopaków. Jeden twierdzi, że jest księdzem. Obok cmentarz. Przeskakuję przez ogrodzenie i zaczynam studiować kolejne nagrobki. Skromne i podobne do siebie, wiele odnowionych. Jeden pomalowany na błękitno-turkusowy kolor. Inny oprócz
podstawowych danych ma literówkę. Informuje, że Zofia Rajchel zginęła na posterunku w szpitalu (później szukam więcej informacji i odkrywam, że chodziło o rażenie piorunem). Przyglądam się kolejnym grobom i zauważam, że kilkoro dzieci zmarło w dniu narodzin. Ta wizyta robi się coraz bardziej przejmująca.
Przychodzi kościelny z kluczem, otwiera bramę i reszta Ugandyjczyków wchodzi na cmentarz. Pytam kościelnego, dlaczego tyle dzieci zmarło w dniu urodzin. Usilnie próbuje odpowiedzieć, ale jego hipotezy nie trzymają się sensu.
W źródłach znajduję informacje o chorobach, ale przecież choroby tropikalne zazwyczaj nie rozwijają się i nie zabijają w ciągu jednego dnia. Zresztą klimat tutaj jest łagodny, 1500 metrów nad poziomem morza robi swoje. Niemniej w tamtych czasach malaria była znacznie groźniejsza niż teraz.
Wchodzimy do kościoła. Na ścianach wiszą małe obrazki drogi krzyżowej. Podpisy w języku polskim. Lokalni mieszkańcy modlą się tutaj co tydzień, a raz na miesiąc odbywa się msza. Kościół ma się nieźle. Lokalna społeczność, franciszkanie, dzieci i wnukowie przybyszów oraz polscy wolontariusze co jakiś czas wspierają cmentarz i świątynię.
Reportaże z Ugandy
Na podstawie mojej podróży po Ugandzie w 2020 r. piszę kolejne reportaże, dotychczas ukazały się:
- Podróż w czasie
- W baśni Ruwenzori
- Na tropie goryli górskich
- Dzieci jaskiń
- Ćpanie górali
- Dzieci z getta
- Przygody nad wodospadami Sipi
- Ruwenzori. Królestwo kameleonów
- Rafting na Nilu i bicie dzieci
- Polscy uchodźcy w Ugandzie
- Na bezludnej wyspie
- Podpalanie sawanny
- Nieśmiałe hipopotamy
- Noc z dzikimi zwierzętami
- Weź pana na kolana
Co pozostało oprócz niej? Kościelny mówi, że parę domów. Zabiera nas do jednego, w którym mieszkał ksiądz Franciszek Wińczkowski. Najpierw drogą w dół, a po chwili w lewo przez gęsto sadzony maniok. Banalny w uprawie, bo wystarczy odciąć gałązkę i wsadzić w ziemię. Tę ugandyjską wyróżnia nie tylko niemal pomarańczowy kolor, ale też żyzność. Korzenie manioku można gotować jak ziemniaki. Albo grillować. Takie grillowane podsuwają sprzedawcy pod okna ugandyjskich busików, gdy te zatrzymują się na chwilę w trasie, by zabrać kogoś na pokład.
Dawny dom księdza liczy jakieś piętnaście metrów kwadratowych. Kilka małych pokoi. Ściany i dach zachowały się nieźle. Rośliny powoli wciskają się przez puste okna do środka.
Jedziemy do koledżu. Tutaj kolejne domy, ale w przeciwieństwie do poprzedniego, który był na planie prostokąta, te są owalne. Studentów jeszcze nie ma, trwają prace porządkowe przed nowym rokiem. Dookoła stare sosny, czy pamiętają Polaków?
Polska robota
Nie wegetowali tutaj, lecz zorganizowali całe miasteczko z szewcem, stolarnią, klubami sportowymi, harcerstwem! Produkowali ubrania, handlowali z lokalnymi. A że wśród nich było sporo inteligencji, więc zbudowali gimnazjum i liceum, w których uczono też murzyńskie dzieci.
Jedno ze źródeł podaje, że w polskiej wiosce obowiązywał po zmroku zakaz opuszczania domu. Był powszechnie przestrzegany.
Ostatni Polacy zmarli lub opuścili wioskę w 1948 r. Wśród miejscowych nie ma zgodności, dokąd i dlaczego. Według internetowych źródeł rozjechali się w różne strony świata, między innymi do RPA, Wielkiej Brytanii, Brazylii, USA, Australii i Kanady.
Galeria